Maciej Gryczyński ‘Sprężyna’ (1936–2023)

To wspomnienie będzie inne – nie zostało napisane przez partnera od liny, ale przez syna bazującego na wiedzy zasłyszanej, na łączeniu przez lata luźnych rodzinnych rozmów, fragmentów zdarzeń i komentarzy. Zadanie tym trudniejsze bowiem Tata był wielce powściągliwym ironistą. Poza tym, choć należę do grona miłośników górskich klimatów, jednak nigdy się nie wspinałem.
Krzysztof Gryczyński
sobota, 16 mar 2024

Pierwsze górskie kroki Taty o jakich wiem, dotyczą letnich wakacji w późnych latach 40. spędzonych w schronisku na Kondratowej, które prowadził wtedy wspaniały olimpijczyk, pan Stanisław Skupień. Tata został tam „zainstalowany” przez moich Dziadków i pozostawiony na wakacje. Po jakimś czasie zaczął nawet oprowadzać po górach przygodnych turystów. Inne wspomnienie, to wakacje ‘z plecakiem’, tym razem ze swoim kolegą z łódzkiego podwórka, chyba był to Henio Oleksy. Wędrowali przez Pieniny i Gorce. Najpierw spłynęli Dunajcem, w zamian za podarowany flisakom długopis. Gdy dotarli w Gorce i ujrzeli ze szczytu Turbacza panoramę Tatr, zdecydowali, że muszą tam jakoś dotrzeć. Dojechali pociągiem do Zakopanego na raty, częściowo osobno, ale szczęśliwie każdy dotarł na Kalatówki, skąd ruszyli razem na tatrzańskie szlaki. Tamtych czasów dotyczą też wspomnienia z Murowańca na Hali Gąsienicowej, gdzie spali w nieistniejącej już ‘Trumnie’, wieloosobowej sali na piętrze schroniska. W  dorosłość wkroczył Tata w 1953 roku, kończąc VIII.L.O. i rozpoczynając studia medyczne na Wydziale Lekarskim AM w Łodzi. Ostatnie wakacje przed studiami były też początkiem przygody ze wspinaniem.

Maciej Gryczyński, Jerzy Czerczuk i Józef Nyka pod Małym Młynarzem, 1960 r.

Z przekazów rodzinnych jasno wynika, że Tata musiał być chyba niezłym ‘kujonem’. Zaliczał kolejne przedmioty na studiach przed sesjami, aby mieć więcej czasu na góry… dla mnie sprawa niepojęta. Wiąże się to zapewne z wewnętrzną dyscypliną, która musiała mu towarzyszyć już od najmłodszych lat. Studenckie lata to okres wzmożonej działalności w Tatrach. Pierwsze trudne drogi pojawiają się w dorobku w 1957 roku. Są to powtórzenia dokonywane w dobrych czasach. Już rok później pojechał w góry Kaukazu Zachodniego w ramach obozu Koła Łódzkiego KW.

Zimą 1958/59 dochodzą już pierwsze przejścia zimowe. Wtedy na liczniku musiała pojawić się liczba 200 – oznaczająca tyle właśnie zrobionych dróg, a dokładnie 192 letnie i 23 zimowe. Wspinał się z wieloma wybitnymi alpinistami, z Jerzym Michalskim, z braćmi Berbeka – Krzysztofem i Ryszardem, z Jerzym Warteresiewiczem, ale też z mnóstwem innych świetnych wspinaczy z Koła Łódzkiego, Krakowskiego czy Warszawskiego. Jednak to Jerzy Michalski był tym partnerem, z którym dobrali się najlepiej, stworzyli świetnie działający dwójkowy zespół na całe lata i to chyba mimo znacznych różnic charakterów.

Obozy letnie i zimowe w Tatrach przeplatane były wyjazdami w inne miejsca, głównie w skałki podlesickie koło Kroczyc. Ale były też wypady motocyklowe na wspinaczki po starych dębach w przeróżnych łódzko-warszawskich okolicach.

Z tego czasu pochodzą też wspomnienia ze wspinaczek z partnerami ze środowiska krakowskiego. Robili drogę, a w krakowskiej prasie ukazywało się podsumowanie, gdzie występował wymieniony z nazwiska krakowski taternik i bezimienny towarzysz. Po serii takich wzmianek, kiedy Tata pojawiał się w jakimś schronisku, witało go radosne: ‘Cześć Towarzysz’!

Medycyna przeplatała się ze wspinaniem. W 1960 roku Tata ukończył studia, uzyskał dyplom lekarza, czasowo równolegle z przejściem wielu pięknych tatrzańskich dróg, jak pierwsze przejścia zimowe drogi Dziędzielewicza na zachodniej Kościelca, czy direttissimy północno-wschodniej ściany Świnicy. Albo nowa droga środkiem północnej ściany Małego Młynarza, czyli pierwsza z czterech „Sprężyn”.

Po studiach pojawia się praca, najpierw staż w szpitalu im. Korczaka w Łodzi. To pewnie z tego okresu pochodzi anegdota o Pogotowiu, w którym przez czas jakiś jeździł jako lekarz. Otóż za którymś razem, zdając sobie sprawę z okoliczności medycznych, czy też nie mogąc znieść zbyt powolnej jazdy karetką podczas akcji (co bardziej prawdopodobne), wymusił zmianę za kierownicą, aby pojechać szybciej. Zapewne to prawdziwa historia, sam doświadczyłem wielokrotnie Jego fascynacji motoryzacyjnych, ze szczególnym uwzględnieniem trasy Łódź – Zakopane. Ale to późniejsze zdarzenia, wróćmy do gór.

'Sprężyna' na Mnichu

Rok 1961 przynosi kolejne istotne przejścia, choćby lewą częścią wschodniej ściany Mnicha, (czyli druga „Sprężyna”), lewą częścią północno-wschodniej ściany Kozich Czub, czy północno-wschodnią ścianą Kazalnicy (trzecia „Sprężyna”). Warto wspomnieć też pionierskie dokonanie w dziedzinie szybkich łańcuchówek w Tatrach. W lipcu z Maciejem Popko przeszli w ciągu jednego dnia drogi: Prawych Wrześniaków na Zamarłej Turni, drogę Motyki zachodnią ścianą Kozich Czub oraz Komin Pokutników do wierzchołka Buczynowej Strażnicy – wszystko podczas obozu kondycyjnego w Morskim Oku, pod kierownictwem Stanisława Biela. W sierpniu pojechał w Kaukaz, gdzie udaje się zrobić szóste przejście a pierwsze jednodniowe północnej ściany Scheldy-Tau na Pik Aristowa, drogą ‘Przez Rybkę’.

W tym samym roku rozpoczyna pracę w Klinice Laryngologii. I znów kolejna zima w Tatrach, i znów ciekawe drogi. W tym czasie zostali z Jerzym Michalskim wytypowani przez Zarząd Główny KW do udziału w letnim międzynarodowym spotkaniu alpinistycznym w ENSA, czyli słynnej Ecole Nationale de Ski et d’Alpinisme w Chamonix. Obaj musieli być wtedy w szczytowej formie. Do wyjazdu przygotowywali się w skałkach Jury, będąc tam także instruktorami dla komandosów, a później na Hali Gąsienicowej. Wtedy ustalili główny cel wyjazdu – północno-wschodni filar Les Droites. Zrealizowali go w sierpniu. Było to piąte przejście tej drogi, po szesnastu latach przerwy. Pojawiło się marzenie o powrocie tam zimą. Tydzień później dokonali wejścia centralnym Filarem Freney na Mont Blanc, które było drugim przejściem tej imponującej drogi. Do podjęcia próby namawiał ich tuż przed swoją tragiczną śmiercią na Zadnim Kościelcu słynny Jan Długosz, uczestnik pierwszego przejścia  Freneya dokonanego z Anglikami rok wcześniej. Całości wyjazdu dopełniła droga Contamine'a na południowym filarze Grand Dru. Zimą wrócili do Chamonix (zgodnie z marzeniem) w większym zespole (Gryczyński-Michalski oraz Jan Stryczyński i Jerzy Warteresiewicz) – z postanowieniem dokonania przejścia zimowego. 11 marca 1963, po pięciu dniach w bardzo trudnych warunkach ich akcja zakończyła się sukcesem – pierwszym zimowym przejściem drogi na północno-wschodnim filarze Les Droites. Wtedy przytrafiła się dramatyczna przygoda. Właśnie wtedy, z powodu kolejnego załamania pogody podczas zejścia, a byli już po czterech biwakach w ścianie  – praktycznie zaginęli dla świata. Na dole, bazując na informacjach z rekonesansu samolotowego o wielkiej lawinie na trasie ich prawdopodobnej drogi zejściowej, uznano ich za zaginionych. Do tego stopnia, że depesza o możliwej tragedii z udziałem syna dotarła do mojej Babci czekającej na jakieś wieści w Łodzi. W rzeczywistości utknęli na dwie noce w zamkniętym, starym schronisku Couvercle pod Aiguille du Moine, gdzie się ogrzali, wysuszyli ubrania i śpiwory, ale jednak głodowali. Ruszyli w dół, jak tylko pogoda odpuściła, przez lodowiec Mer de Glace, docierając w końcu do stacji kolejki Montenvers. Liczyli na powitanie i szczęśliwy koniec, a tu okazało się, że wszystkie budynki są zamknięte na głucho, zasypane śniegiem i nikogo tam nie ma. Wygłodniali włamali się do hotelu (właściciela później powiadomili i przeprosili) gdzie, jak wspomina Jerzy Michalski, znaleźli wodę, mąkę i wino. Ale nie tylko… Pamiętam, jak wiele lat później, Tata z odrazą odsunął od siebie ciastka kokosowe, wyjaśniając, że kiedyś w Alpach był zmuszony jeść je w kółko i dlatego ich nie znosi. Chodziło o to samo zejście do Chamonix. W tej trudnej próbie, oprócz wielkiego sukcesu na koniec, dwóch uczestników niestety odmroziło sobie palce stóp podczas czwartego, najtrudniejszego biwaku w ścianie. W tej kwestii Tata odznaczał się dyscypliną i konsekwencją. Opowieści o spaniu z butami pod pachami, aby rano były ciepłe i wygodne do założenia i zasznurowania ilustrują jego podejście do tematu. Ale fakt faktem, szczęśliwie nigdy niczego sobie nie odmroził.

Hindukusz 1963

Po powrocie do kraju wpadł w wir przygotowań do wyprawy w góry Afganistanu. W roku 1963 wyruszyła III Polska Wyprawa w Hindukusz. Wyruszyła z dużym opóźnieniem ze względu na masę kłopotów z dokumentami i pozwoleniami, ale w końcu udało się dotrzeć w Hindukusz pod koniec lata. Zakończyła się częściowym sukcesem, udało się zdobyć dwa z trzech głównych celów: wtedy 7-tysięczne szczyty Kohe-Keshni-Khan oraz Languta-e-Barfi, które jednak ‘zmalały’ w świetle późniejszych pomiarów do wysokości 6748m i 6827m. Na pierwszy z nich, Kohe-Keshni-Khan, 22 września wszedł zespół Gryczyński-Mac-Tokarski-Warteresiewicz  Tydzień później, zespół Gryczyński-Warteresiewicz wszedł na dziewiczą Langutę-e Barfi, na lekko, niemalże w alpejskim stylu. Na marginesie – wielkie wysokości Go nie kręciły, uważał to za wybitnie niezdrowe, szczególnie 8-tysięczniki bez tlenu. Tata był także lekarzem tej wyprawy. Oprócz rutynowych badań, leczył choroby, które nie omijały wspinaczy. Najpoważniejsza z nich dotknęła Marka Grochowskiego. Zaalarmowany zszedł z dużej wysokości i lecząc go w bazie przez tydzień, w końcu wyciągnął pana Marka z bardzo groźnego stanu. Oprócz wspinania, był pod wielkim wrażeniem Afganistanu, fascynując się spotkaniami z tamtejszą kulturą i obyczajami. Niektóre kontakty przetrwały lata, choćby z jednym z afgańskich opiekunów przypisanych wyprawie, który zapewne z inspiracji Taty przyjechał do Łodzi, ukończył tu studia medyczne i został lekarzem.

Hindukusz 1963

Wkrótce po powrocie z wyprawy Tata poznał swoją przyszłą żonę, a moją Mamę – Danutę, kiedy rozpoczynała pracę w szpitalu Korczaka w Łodzi.

W 1964 Tata uzyskuje I stopień specjalizacji w Otolaryngologii, a w kolejnym sezonie zimowym, w marcu 1965, razem z Jerzym Michalskim uczestniczą w pierwszym zimowym przejściu drogi Contamine'a na północnej ścianie Aiguille Verte, wraz z Eugeniuszem Chrobakiem, Janem Surdelem i Ryszardem Szafirskim. Droga Contamine'a, przez "Poire", miała wówczas tylko dwa letnie przejścia.

1965 po zejściu z Aiguille Verte. Od lewej E. Chrobak, J. Michalski, R. Szafirski, J. Surdel, M. Gryczyński

1965 po zejściu z Aiguille Verte. Od lewej: M. Gryczyński, J. Surdel, J. Michalski, E. Chrobak, R. Szafirski

Latem 1966, znów z Jerzym Michalskim, dokonują w Tatrach kolejnego przejścia, tym razem nową drogą na zachodniej ścianie Kościelca. I to jest ostatnia do kompletu – czwarta „Sprężyna”. Tu muszę umieścić znaleziony gdzieś wpis: … dlaczego to właśnie Sprężyna jest chyba najpopularniejszą drogą na zachodniej ścianie Kościelca? Ponieważ lubimy rzeczy piękne… Tego samego lata, ale w Alpach, w zespole z Markiem Grochowskim, Samuelem Skierskim, Jerzym Warteresiewiczem i Andrzejem Zawadą przechodzą północną ścianę Aiguille Blanche de Peuterey i dokonują tego w rekordowo krótkim czasie 3.5 godziny. Ale małe góry towarzyszą wielkim i są nie mniej istotne. Wraz z innymi wspinaczami z Koła Łódzkiego wspina się dużo w skałkach podlesickich koło Kroczyc. Powstają nowe drogi: Prawy Kutafon, Dziewica "przez biodro" i Leśna Sprężyna.

Wydaje się, że życie rodzinne (ślub na Boże Narodzenie 1967) i zawodowe (w 1968 uzyskuje II stopień specjalizacji), zaczyna pochłaniać coraz więcej czasu.

Na zakończenie wspinaczkowej kariery, zimą 1968/69 – Tata jedzie na kolejny egzotyczny wyjazd, tym razem do Afryki – bierze udział w zimowej wyprawie w Atlas Wysoki. Eksplorują rejon Jebel Tubkal, gdzie wraz z Jerzym Michalskim wytyczają nową, piątkową drogę na zachodnim filarze 4-tysięcznej Kopy Uanums. Drugi sukces zaskakuje Tatę także w Atlasie, dowiaduje się tam o moim spodziewanym nadejściu. Wraca więc z wyprawy z pominięciem planowanego pobytu w Alpach. I tym akcentem kończy swą wielką przygodę ze wspinaniem. Sądzę, że uznał, iż to jest najwłaściwszy moment na zamknięcie etapu wspinaczkowego i przejście do kolejnych życiowych wyzwań. Miał wtedy 33 lata. Kiedyś wspomniał mimochodem, jak wielu jego bliskich kolegów straciło życie lub zdrowie w górach…

Jerzy Michalski i Maciej Gryczyński, Góry Atlas

Maciej Gryczyński i Jerzy Michalski, Góry Atlas

Nurt medyczny poprowadził go przez doktorat (1972), kolejną specjalizację, tym razem w audiologii (1976), habilitację (1980), aż do profesury (1991). Przez te lata pełnił wiele funkcji, aby w 2000 roku objąć stanowisko Kierownika Katedry Otolaryngologii i Kliniki Laryngologii AM, później UM w Łodzi. W dorobku zgromadził ponad 300 publikacji naukowych. Otrzymał szereg nagród za osiągnięcia w nauce i dydaktyce. Był też promotorem wielu prac doktorskich.

'Sprężyna' na nartach, przełom lat 50. i 60.

Góry były jednak wciąż blisko, choć w innym wymiarze. W latach 70. zaczyna się era mi bliska, czas wyjazdów narciarskich, które już pamiętam. Jest ich mnóstwo, każdy wolny czas zimą Tata wykorzystywał, o ile aura w Zakopanem była sprzyjająca, na wypady na narty. A jak nie dało się jechać w góry, to w wolne dni pędziliśmy do naszego łódzkiego Smardzewa, gdzie po każdym zjeździe trzeba było podchodzić. Mama wcześnie przeszła złamanie nogi, w pamiętnych butach ‘Krosno’, więc szybko zostaję towarzyszem narciarskich eskapad. Od 1973 do połowy lat 80. okupujemy ‘naszą górę’, czyli ukochany Kasprowy. Dopiero wiele lat później dociera do mnie, jak ciekawe grono osób Tata wtedy tam znał. Także przyjaźnie zawarte podczas tatrzańskich wspinaczek miały swoje kontynuacje przez późniejsze lata. Pan Jasiek i pan Janusz, obaj z Hali Gąsienicowej, pan Rysio czy nieco młodszy pan Marek z Myślenickich Turni – byli góralami i pracowali wtedy w PKL, pamiętali Tatę z czasów wspinania. A On przy okazji pobytów w Zakopcu leczył ich z rodzinami, albo pomagał leczenie załatwić. Kiedyś, wysiadając z kolejki na Górze, przywitał się z jakimś starszym panem – okazało się to Józef Uznański, żołnierz AK, narciarz, taternik i ratownik – także bohater legendy o skoku z wagonika kolejki podczas okupacji, nieco zweryfikowanej później przez znanego etnografa i pisarza, Antoniego Kroh. Nie można też nie wspomnieć wielkiej postaci Kasprowego – pana Stanisława Wawrytko ‘Ciostecko’, wielkiego sportowca, ratownika i narciarza, u którego przesiadywaliśmy na pogawędkach przy herbatce w złe pogody, w jego małym warsztacie, teraz będącym częścią pomieszczeń TOPR-u. Już tylko z Łodzi pamiętam pana Jerzego Milewicza, z którym Tata wspinał się w Tatrach jeszcze w latach 50. Dla mnie był zawsze ‘Czarnym Wujem’ z racji czarnej czupryny. Kiedyś, obserwując moje młodzieńcze zainteresowania historią, wojnami i lotnictwem, zabrał mnie na spotkanie z ‘Bardzo Ciekawym Człowiekiem’. Byłem tym wielce podekscytowany, a ‘bardzo ciekawym’ okazał się słynny ‘Wilk’, Andrzej Wilczkowski. Alpinista, kierownik wyprawy w Hindukusz w 1963, ale też inżynier, pisarz, historyk, pasjonat i znawca broni, kopalnia wiedzy, postać dla mnie rzeczywiście arcyciekawa.

'Sprężyna' na nartach, Alpy 2008

Narciarstwo było ewidentną pasją Taty, zapewne od pierwszych wyjazdów w Tatry we wczesnej młodości, zanim jeszcze zaczął się wspinać. To wszystko dzięki ojcu – Dziadkowi Stefanowi, który zjeżdżał z Kasprowego grubo przed wojną, zanim powstała tam kolej linowa. Nowe impulsy dały wyjazdy do Chamonix i uczestnictwo w treningach i zajęciach w ENSA. Oglądając jego dawne zdjęcia narciarskie można dopatrzeć się nowego wtedy stylu podpatrzonego od francuskich instruktorów. To zapewne stamtąd pochodziła narciarska maksyma ‘w każdym śniegu, w każdym terenie’ – którą latami przekuwał w praktykę, a ja miałem okazję naśladować. Czasem startował w różnych zawodach, gdzie też osiągał sukcesy, ale działo się to niejako ‘przy okazji’. Wolał czerpać radość z narciarskiej wolności i raczej odkrywać nowe rejony i stoki, niż skupiać się na polepszaniu wyników między bramkami slalomów. Przypominam sobie co najmniej dwie wspaniałe narciarskie wycieczki, które dziś należałoby nazwać ‘skiturami’. Było to na przełomie lat 70. i 80. Namówił swego przyjaciela i świetnego narciarza, Marka Rogozińskiego, na wycieczkę na nartach, zamiast stania w wielogodzinnych kolejkach do wyciągów. Cel – przełęcz pod Kopą Kondracką. Tak zrobiliśmy, trawersując Pośredni Goryczkowy i Czubę od strony doliny Cichej, upewniwszy się, że nie czyha patrol WOP. Dotarliśmy pod Kopę, zjechaliśmy na Kondratową i w schronisku zadowoleni omówiliśmy wrażenia. Dla mnie, 10-letniego wtedy chłopaka, była to niezapomniana przygoda. Kiedy indziej namówił innego przyjaciela, Andrzeja Andrzejewskiego, na podobną eskapadę. Za cel obrał przełęcz Karb, weszliśmy tam z nartami na plecach mimo ofukującego nas starego capa pilnującego rewiru. Tam rozdzieliliśmy się – pan Andrzej z synem Marcinem zjechali trawersem grzbietu Małego Kościelca, a my – w dół do Czarnego Stawu, aby potem spotkać się w Murowańcu. 

Maciej Gryczyński na zalewie Sulejowskim, 2006 r.

W latach 80. doszła nowa pasja, żagle. Rejsy po Mazurach, wiele sezonów wśród żeglarskiego światka nad Zalewem Sulejowskim, to był sposób na lato za miastem. Bo jak w mieście, to wolne chwile zabierał mu tenis, odkryty około 40-tki. W tamtym czasie małżeństwo rodziców się rozpadło, a ja mogłem z czasem obserwować kolejną pasję, zapewne zaszczepioną mu przez drugą żonę, Elżbietę, czyli psy. Ukochany Max, słowacki czuwacz, towarzyszył w wielu wyjazdach zimowych i chyba we wszystkich żeglarskich. W końcu lat 80. otworzyły się nowe możliwości. Zaczęła się epoka wyjazdów na narty w Alpy, z Klubem PTTK, z zaprzyjaźnionymi organizatorami, czy ze znajomymi. Zjeździł wtedy rzeczywiście ogromne ilości kilometrów tras w wielu zakątkach Alp. Przez ostatnie 10 lat towarzyszyłem w tej aktywności, wszystko dzięki wnuczce, a mojej córce, Kindze, która jest już czwartym narciarskim pokoleniem w rodzinie. Do ostatniego wyjazdu w 2016 roku był świetnym narciarskim kompanem, którego trzeba było raczej gonić, niż się opiekować, mimo, że w tamtym roku kończył 80 lat. Wtedy też, krótko i węzłowato oświadczył, że nie będzie już jeździł na nartach, że przyszła pora ten etap zakończyć… Nie pozostało nam zatem nic innego, jak kontynuować z córką dalej to, co nam zaszczepił… Kontynuacja w kolejnych pokoleniach wspinaczy także trwa w najlepsze – choćby idea łańcuchówki Ekspander, wymyślona przez Krzysztofa Pankiewicza, a zrealizowana z Piotrem Panufnikiem w 1989 roku. Ekspander – czyli przejście czterech ‘Sprężyn’ po kolei, zaczynając od tej na Małym Młynarzu, przez Kazalnicę, Mnicha, kończąc na ostatniej na Kościelcu – doczekał się także przejścia solo oraz zimowego.

50 rocznica wyprawy w Hindukusz Afgański, 2013 r. Stoją (od lewej): Tomasz Gozdecki, Krzysztof Gryczyński i Andrzej Wilczkowski, siedzi: Maciej Gryczyński.

Z wielu zasłyszanych relacji przebrzmiewa, że Tata miał łatwość w wynajdywaniu pięknych dróg. I ja to obserwowałem przez całe lata wspólnych aktywności – czy rejsów, czy górskich eskapad. Zawsze miał plan, dostrzegał piękno, albo przewidywał gdzie ono wystąpi, a wtedy dążył tam, wytyczając piękne i niezapomniane drogi.

Maciej Gryczyński ‘Sprężyna’ był członkiem honorowym Polskiego Związku Alpinizmu oraz Łódzkiego Klubu Wysokogórskiego.

Został pochowany na cmentarzu komunalnym przy ul. Smutnej w Łodzi, kwatera III.

 

Krzysztof Gryczyński