Krystyna Konopka (1938-2021)

Do Krystyny nie można było mówić Krysiu. Nawet w kręgach Jej najbliższych przyjaciół obowiązywała forma oficjalna. Taki wymóg stawiała sama Krystyna. Był to wyraz, nie jedyny zresztą, Jej twardości wobec samej siebie...
Wojciech Święcicki
poniedziałek, 07 lut 2022

Do Krystyny nie można było mówić Krysiu. Nawet w kręgach Jej najbliższych przyjaciół obowiązywała forma oficjalna. Taki wymóg stawiała sama Krystyna. Był to wyraz, nie jedyny zresztą, Jej twardości wobec samej siebie...

Po raz pierwszy zobaczyłem Krystynę wczesnym latem 1970 roku kiedy jako ledwie co pełnoletni młodzieniec uczestniczyłem w kursie skałkowym zorganizowanym przez Koło Łódzkie Klubu Wysokogórskiego. Przez skałki przemykała zgrabna dziewczyna odziana w zwracający uwagę strój, miała na sobie dwuczęściowy kostium kąpielowy i buty na wibramie z cholewką. Widok ten pozostał w mojej pamięci do dzisiaj... 

Któż mógł wtedy przypuszczać, że już kilka lat później będziemy dobrymi znajomymi, co z czasem przerodzi się przyjaźń trwającą ponad cztery dekady. Bliżej poznaliśmy się w pracy klubowej. Krystyna miała talenty organizacyjne oraz potrzebę udzielania się społecznie. Została wybrana na prezesa KŁKW w lutym 1974 roku w celu dokończenia kadencji Grzesia Wasiaka. Kolejna, już pełna kadencja trwała od grudnia 1974 do grudnia 1977 roku. Klub przystąpił do nowo powstałego Polskiego Związku Alpinizmu i zmienił nazwę na Łódzki Klub Wysokogórski. Trzeba przyznać, że w tych niełatwych czasach PRL-u nasz Klub funkcjonował jak szwajcarski zegarek. Krystyna miała prostą dewizę, którą wielokrotnie wyrażała na zebraniach zarządu: Sprawy które mogą stać na nogach nie mogą stać na głowie. Trzeba przyznać, że Krystyna potrafiła z żelazną konsekwencją realizować swoje plany i wymagać od członków zarządu tego, do czego byli zobowiązani. Co ciekawe, Jej działania były dobrze odbierane bez posądzania o autorytaryzm czy jakąkolwiek osobistą korzyść. Nie można też nie przypomnieć, że to właśnie Krystyna zdobyła przydział na lokal z zasobów komunalnych, który stał się wygodnym lokum klubowym przez prawie ćwierć wieku. Pod adresem na Próchnika 15 mieliśmy do dyspozycji około 100m2, gdzie znalazło się miejsce na salę plenarną, sekretariat oraz dobrze zaopatrzony magazyn sprzętu.

Prezesi Łódzkiego Klubu Wysokogórskiego, 50 rocznica ŁKW grudzień 2001 (fot. Wojciech Święcicki)

Udało się ustalić jakie były prapoczątki górskiej przygody Krystyny. Życiem nierzadko rządzi przypadek. Podczas studiów na Akademii Medycznej Krystyna miała za swą opiekunkę naukową - trzeba trafu - utalentowaną taterniczkę Bognę Wiśniewską, po mężu Skoczylas. Za jej to namową pojechała do Morskiego Oka na Boże Narodzenie 1958. W konsekwencji tego pobytu i fascynacji środowiskiem taternickim Krystyna zapisała się do Klubu, wprowadzona przez wspomnianą Bognę Skoczylas i Andrzeja Wilczkowskiego. Bywanie w Moku na Sylwestra weszło Krystynie w krew i uwaga, przez kolejne 21 lat każdego roku przyjeżdżała tam na noworoczne tańce i swawole... 

Kurs taternicki Krystyna ukończyła w roku 1959 w oparciu o Betlejemkę, szkolona przez instruktora Andrzeja Sławińskiego, znanego też jako Negro. Oddajmy teraz głos samemu Andrzejowi:

„Przed Betlejemką zebrała się liczna grupa kursantów, wyszli instruktorzy, pojawił się Szlachetny czyli Zdzisław Jakubowski i zaczął się podział na grupy szkoleniowe. Raz, dwa, liczył Zdzisek (wskazując na chłopców) i trzy (na dziewczynę). Ty „Negro”, zwrócił się do mnie, bierzesz tę trójkę na Żleb Staniszewskiego. No i poszliśmy na ten żleb, we mgle i drobniutkim deszczu. W ten sposób zetknąłem się z moim Przeznaczeniem, niczego wtedy nie przeczuwając. W trakcie szkolenia okazało się, że Krystyna ma „przyłożenie” do skały, jest sprawna, spokojna i zrównoważona a przy tym miła i bez cienia afektacji. Po kursie wspinaliśmy się jeszcze razem, potem był koniec wakacji, studia, dyplomy i nasze drogi się rozeszły.” 

Krystyna na kursie tatrzańskim, 1959 rok (archiwum Krystyny Konopki)

Krystyna na kursie tatrzańskim, 1959 rok (archiwum Krystyny Konopki)

Krystyna rozpoczęła studia medyczne bardzo młodo, bo w wieku 17 lat. Dyplom lekarza uzyskała w roku 1961, ale już w czasie studiów medycznych zorientowała się, że bardziej pociąga Ją biochemia. Dlatego bezpośrednio po studiach lekarskich, rozpoczęła studia biochemiczne na Uniwersytecie Łódzkim. Jej pierwsze prace badawcze dotyczyły niedoborów żelaza u wieloletnich dawców krwi. Doktorat uzyskała w 1969 r. W międzyczasie Krystyna uzyskała kolejno I i II stopień specjalizacji z analityki lekarskiej co pozwoliło jej w latach 1965 – 1970 pracować w Stacji Krwiodawstwa na stanowisku kierowniczki Działu Laboratoryjnego. Od roku 1970 pracowała jako adiunkt w Zakładzie Biochemii Akademii Medycznej w Łodzi. W tym okresie wyjeżdżała na staże naukowe do Norwegii i Belgii.

Krystyna jako kierownik laboratorium krwiodawstwa, wczesne lata 70 (archiwum Krystyny Konopki)

Wśród górskich osiągnięć Krystyny zawsze na pierwszym miejscu jest wymieniana katowicka wyprawa w góry Afryki z roku 1975, której głównym celem było przejście grani Ruwenzori. Krystyna pojechała na wyprawę jako lekarz, ale szybko się okazało, że jest pełnoprawnym członkiem grupy wspinaczkowej. Krystyna jako pierwsza Polka i jedna z niewielu kobiet w owym czasie, weszła drogami wspinaczkowymi na wszystkie pięciotysięczniki Afryki. Szczegóły można znaleźć w Taterniku nr 3/1975. Warto dodać, że przyjaźnie zadzierzgnięte podczas wyprawy przetrwały próbę czasu. Krystyna utrzymywała stały kontakt z Januszem Chaleckim i Maćkiem Bernattem i spotykała się z nimi w skałkach podczas każdego pobytu w Polsce. Dzieje tej wyprawy zostały wydane drukiem w postaci albumu na 40-lecie tego wydarzenia: Polska wyprawa w góry Afryki wschodniej - Ruwenzori, Mt Kenya, Kilimandżaro. 

Krystyna na wyprawie w Afryce, 1975 (archiwum Krystyny Konopki)

Rok później Krystyna wzięła udział w łódzkiej wyprawie w Hindukusz. Zaawansowana próba zdobycia filara Rakhom-Zon Zom nie została uwieńczona sukcesem. Krystyna w ramach swoich obowiązków lekarza wyprawy  uczestniczyła w wielodniowej epopei dostarczenia do szpitala w Kabulu kontuzjowanego Bogdana Maca, kierownika wyprawy. 

Krystyna w roli lekarza wyprawowego, Hindukusz Afgański, 1976 (archiwum Krystyny Konopki)

W tamtych czasach jeździliśmy dość regularnie w skałki wraz z moją żoną i z Krystyną za kierownicą jej enerdowskiego Trabanta. Często towarzyszył nam terieropodobny pies Krystyny o imieniu Nikodem. Zwierzę było z tych raczej dynamicznych. Ulubionym zajęciem tego pogodnego zwierzaka było przewracanie namiotu bowiem Krystyna miała zwyczaj przywiązywania Nikodema do przedniego masztu. Za każdym razem popełniała ten sam błąd.

W roku 1980 Krystyna pojechała na swoje kolejne, drugie stypendium naukowe do Bergen. W podróży towarzyszył Jej Piotrek Pietrzak, świetny wspinacz skalny, też łodzianin. Środkiem transportu był dziewięcioletni Trabant, auto po dwóch dachowaniach i niezliczonej ilości remontów silnika. Plan zakładał dwa tygodnie wspinania po których Krystyna powinna była zjawić się na stażu, a Piotrek musiał wracać do Polski. Plonem tej eskapady było przejście bardzo długiej drogi w rejonie Trolli, liczącej prawie 2500 metrów wschodniej ściany Sondre Trolltind. Potem przyszła pora na dolinę Vengedal. Tam padły dwie drogi: jedna na Store Vengetind i druga na Romsdalhorn.

Rok 1981 okazał się rokiem przełomowym w Jej życiu. Została zaproszona przez prof. Neilandsa, specjalistę o światowej renomie w dziedzinie badań metabolizmu żelaza na dwuletni staż w Uniwersytecie Berkeley w Kalifornii. Krystyna sprzedała Trabanta żeby zakupić bilet lotniczy do San Francisco. Szczęśliwym nabywcą tego wehikułu czasu byłem ja sam bowiem na nic lepszego nie miałem wówczas pieniędzy. Prawo jazdy miałem zresztą od niedawna więc samochód z łatwo wymienialnymi elementami karoserii wykonanej z plastiku był słusznym wyborem.

W tym samym roku w Polsce ogłoszony został stan wojenny. Krystyna chciała wracać do kraju, ale jej rodzice byli zdania, że powinna zostać i pracować w USA. Ostatecznie Krystyna   stała się Amerykanką z wyboru. Po zakończeniu stażu Krystyna  podjęła pracę na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Francisco. Pracowała tam przez pięć lat w Zakładzie Anestezjologii, a następnie w zespole zajmującym się badaniami wirusa AIDS. W 1989 roku Krystyna przeniosła się wraz z zespołem badawczym do University of the Pacific gdzie pracowała jako profesor aż do emerytury, na którą przeszła w roku 2012.  Jest autorką ponad 100 publikacji, była edytorem wielu czasopism, w tym prestiżowego Journal of Dental Research. Zajmowała się biologią i infekcyjnością wirusa HIV, terapią genową, biofilmami Candida i terapią fotodynamiczną. Jej prace były wielokrotnie cytowane w różnych publikacjach, niektóre nawet kilkaset razy.

Skoro o publikacjach mowa, to Krystyna pisywała też całkiem sporo do czasopism górskich w Polsce. Najwyraźniej miała potrzebę dzielenia się się informacjami o tym, co się w amerykańskim światku wspinaczkowym dzieje. Było to nadzwyczaj cenne, zwłaszcza w czasach kiedy internet nie był jeszcze tak rozwinięty jak teraz.

Krystyna dużo pracowała nad sobą, zwłaszcza na polu doskonalenia języka angielskiego. Mało kto wie, że pisała wiersze. Niektóre swoje utwory uznała za warte opublikowania i co ciekawe, zdarzało się Jej zdobywać nagrody i wyróżnienia w w konkursach poetyckich. Jeden z Jej wierszy został  wydrukowany przez The  National Library of Poetry w  tomie „America at the  Millenium,  the best poems  and poets of the 20th Century”.

Reprint wiersza autorstwa Krystyny Konopki

Nie mogę nie wspomnieć o mojej podróży do Kalifornii w roku 1987. Wprawdzie formalne zaproszenie otrzymałem od kogoś innego ale sprężyną  wszelkich działań była Krystyna. Jak wiele osób przede mną i wiele po mnie zetknąłem się z wielką życzliwością ze strony Krystyny i autentyczną chęcią pomocy w poznawaniu Ameryki. Wspinałem się tam głównie z Tomkiem Benderem „Luśnią” i Michelem Ahrensem z Hamburga. Krystyna zachęcała nas do odwiedzania różnych rejonów których pewnie sami byśmy nie odkryli albo nie uznali, że są warte osobnej wycieczki. Krystyna uczestniczyła w niektórych naszych eskapadach. Na pewno wspinała się z nami na Lover`s Leap. Jest to solidny kawał litego granitu w El Dorado County. Mam zdjęcia na których mało co widać, ale Krystynę można bez trudu rozpoznać.

Wspinaczka na Lover's Leap, 1987 (fot. Michael Ahrens)

Krystyna często odwiedzała Polskę. Trudno powiedzieć, że co roku ale często. W programie zawsze był kilkudniowy pobyt z przyjaciółmi w skałkach, głównie w towarzystwie wspomnianych wcześniej Ślązaków oraz z Januszem Kurczabem. Warto dodać, że to właśnie Janusz wnioskował do Walnego Zjazdu PZA o nadanie Krystynie godności członka honorowego PZA. Zasługi w pracy organizacyjnej były nie do przeceniania jak również jej spontaniczna i pełna życzliwości pomoc wszystkim tym, którzy odwiedzali Zachodnie Wybrzeże  USA w celach wspinaczkowych. Innym, częstym punktem programu pobytu Krystyny w Polsce były koleżeńskie spotkania w pod łódzkich Grotnikach, na działce Jej rodziców. Kogóż tam nie było i czego nie spożywano. Koniecznie trzeba dodać, że tradycja szalonych balang w Grotnikach sięgała czasów PRL-u, a jedno ze spotkań skończyło się interwencją Milicji Obywatelskiej i wpakowaniem do aresztu Marka Grochowskiego i Janusza Kurczaba, żeby było śmieszniej za politykę. Nie całkiem trzeźwi ogołocili nocą nieodległe miasteczko z flag państwowych z których chcieli zrobić bukiet dla Krystyny. Cóż, balownicy byli młodzi, chciało się poszaleć, nawet w komunie...

Krystyna w Podlesicach, wspinaczka na Bumerangu (archiwum Krystyny Konopki)

Czas  płynął nieubłaganie, ale jego upływ nie zmienił w Krystynie fascynacji górami. Zaczęła jeździć na najprzeróżniejsze trekkingi w różne zakątki świata. Ciągle była szczupła, ciągle sprawna, ciągle pełna energii. Ćwiczyła jogę. Oddajmy ponownie głos Andrzejowi Sławińskiemu, który jak już wiemy był instruktorem Krystyny w Tatrach: 

„Zadzwoniłem do Krystyny w roku 1994. Oboje byliśmy już po zachodniej stronie Atlantyku. Pierwsze moje pytanie brzmiało „Czy Ty jeszcze chodzisz po górach?” Krystyna chodziła, wspinała się – i to jak! W związku z tym zaczęliśmy robić to razem. Zaczęło się od skałek w okolicach San Francisco, Yosemite, Gór Kaskadowych w Kalifornii (Mt. Shasta 4322m), kanadyjskich Gór Skalistych, w tym klasycznej Mt. Athabasca (3490m) wraz z Januszem Kurczabem, który wybrał się w podróż za ocean. Były też i dalsze wypady, a więc przede wszystkim trekkingi w Nepalu: Langtang (1997), okrążenie masywu Dhaulagiri (1999), rejon Everestu (2001) i Annapurna Base Camp (2011). Była to okazja do spotkań towarzyskich z przyjaciółmi sprzed lat; w Langtangu i dookoła Dhaulagiri Krystyna spotkała się m.in. z Januszem Kurczabem, Markiem Janasem, z Gierlińskimi ojcem i synem, Ewą i Ryśkiem Urbanikami. Na ostatnim treku w rejonie Annapurny była z Januszem Chaleckim (tak tak, tym samym z Afryki 1975) i jego synem Tomkiem. Gdyby nie Tomek, który zaniżał nam średnią, to średnia wieku zespołu byłaby powyżej 75 lat. Krystyna była też na trekkingach w Andach (2000 i 2005), w Cordillera Blanca (Peru) i w Cordillera Real (Boliwia). Jej ostatni dalszy wypad był do Yukonu (Kanada) w r. 2016, śladami słynnej „Gold Rush” z końca XIX w. Potem zostały „tylko” nasze Rockies. W międzyczasie doszliśmy do wniosku, że powinniśmy być razem (moja pierwsza żona zmarła w r. 2009 po długiej i ciężkiej chorobie). Wzięliśmy ślub w roku 2014 i Krystyna uzyskała status stałej rezydentki w Kanadzie. Bywała tu często, ale jeszcze nie mogła na stałe rozstać się z Kalifornią. We wrześniu 2020, już w czasie pandemii Covida, przyleciała do Calgary, gdzie razem odbyliśmy kwarantannę. Niestety następny rok przyniósł zdiagnozowanie raka trzustki, skomplikowaną operację i ciężkie zmagania z chorobą, z którą nie można było wygrać. Krystyna, tak jak w życiu, była twarda i nieustępliwa w chorobie, miała jasny umysł i do końca była sobą… A teraz pozostały już tylko wspomnienia.”

Krystyna z mężem Andrzejem Sławińskim w Rocky Mountains, 2012 (fot. Bogna Skupińska)

 

Wojtek Święcicki

styczeń/luty 2022

Serdeczne podziękowania dla Andrzeja Sławińskiego Negro za dostarczenie wielu cennych informacji oraz unikatowych zdjęć.