Maria Kunert – nasza MAŃKA

Są ludzie o istnieniu których nie pamięta się kiedy są, a których brakuje kiedy ich nie ma. Dzisiaj brakuje nam Mańki, naszej koleżanki klubowej od zawsze.
Wojciech Święcicki
niedziela, 24 sie 2025

Są ludzie o istnieniu których nie pamięta się kiedy są, a których brakuje kiedy ich nie ma. Dzisiaj brakuje nam Mańki, naszej koleżanki klubowej od zawsze. Mańka pojawiła się w AKG w połowie lat siedemdziesiątych. Studiowała ekonomię na UŁ, a w wolnych chwilach uprawiała lekką atletykę w jej zdecydowanie cięższej postaci.

Mańka była silna, krępa i dynamiczna, czyli wręcz stworzona do dysku i kuli... Bardziej jednak zwracała uwagę swoją osobowością i nieszablonowym charakterem. Nie było w niej nic z zagubionej i nieśmiałej panienki. To nie Mańce trzeba było pomagać, to Mańka pomagała innym. Spontanicznie i nie proszona. Mańka była dzielna, była bezinteresowna i ładnie prostolinijna. Potrafiła też nazywać rzeczy po imieniu, co nie wszyscy lubią, ale też nie wszyscy potrafią. Jeśli ktoś tylko Mańkę polubił, to na zawsze..

Mańka choć w życiu prywatnym była samotna, to nie unikała klubowego życia stadnego. Jeździła na wyprawy i obozy, także te zimowe. Zarówno w Tatry jak i w Alpy oraz w góry wysokie. Podczas pierwszego klubowego wyjazdu alpejskiego w roku 1978 Mańka przeszła drogę Ottoza na Aiguille Croux oraz sławną ostrogę Brenva na wschodniej ścianie Mont Blanc. Następnego lata była bardzo aktywna na Słowacji i zakończyła sezon przejściem niebanalnych dróg Stanisławskiego i Łapińskiego na Galerii Gankowej. Kiedy w połowie lat osiemdziesiątych przyszedł czas pierwszych klubowych wypraw himalajskich, to wśród uczestników nie zabrakło też Mańki. Dwukrotnie uczestniczyła w latach 1985 i 1986 w wyprawach w Himalaje Kaszmiru. Odprawa celna pierwszej wyprawy klubowej w Himalaje odbyła się w mieszkaniu Mańki, gdzie celnicy po sutej i zakrapianej kolacji, zbajerowani przez Mańkę, zaplombowali wory wyprawowe zawierające znacznie przekraczające limity wywozowe konserwy oraz inny prowiant, o aparatach fotograficznych i whisky na sprzedaż nie wspominając. W tamtych czasach, była to jedyna możliwość, by wyjazd doszedł do skutku.

Tu warto wspomnieć o roli mieszkania Mańki w życiu klubowym. Mieszkanie Mańki w podwórzu na Gdańskiej, koło siedziby komendy WSW, było zawsze dla nas otwarte. Często tam zachodziliśmy, czy to po spotkaniach klubowych, czy całkiem spontanicznie, by w swobodnej atmosferze kontynuować rozmowy, a czasem tak, by się po prostu spotkać. Panowała tam rodzinna atmosfera stwarzana przez Mańkę i jej Mamę – do czasu jej nagłej śmierci – można było liczyć na kanapkę, herbatę, a czasem i wino.

Powrót w Tatry zimą 1986 roku przyniósł jeszcze przejście depresji długiego Giewontu, a w zimie 1991/92 drogi Pająków na północnej ścianie Wołowej Turni i drogi Kurtyki na Małym Młynarzu. Kolejną zdobyczą wysokogórską było ambitne wejście na Pik Czetyrioch 6400 m w Pamirze latem 1989 roku.

Koniecznie trzeba też przypomnieć karierę instruktorską Mańki. Uprawnienia młodszego instruktora uzyskała w roku 1979 aby dziesięć lat później doczekać się stopnia instruktora PZA. Mańka, co trzeba podkreślić, była w owym czasie jedyną kobietą w gronie instruktorów AKG i co ciekawe dawała sobie doskonale radę ze szkoleniem... chłopaków. Co więcej, Mańka nader chętnie szkoliła w Tatrach i do dziś nie znalazła się w naszym klubie żadna jej górska następczyni…

Mańka była też klasyczną kociarą. Przygarniała koty, leczyła je i pielęgnowała. W Jej domu zawsze żyło jakieś kocie stadko. To też świadczy o człowieku. Z reguły jak najlepiej. A koty znają się na ludziach jak mało kto. Nikt nie mógł przypuszczać, ani my, ani Jej koty, że Mańkę toczy podstępna choroba. Cios spadł znienacka. Mańka zmarła 30 września 2011 r. w miesiąc po powrocie z trekingu po Syberii i Ałtaju. I nie ma już miedzy nami naszej Mańki...